sobota, 30 listopada 2013

Podziękowania, wyszukiwania, koty i inne makijaże (:

Wchodzę sobie na bloga i widzę piękne statystyki:


Czyli jeszcze jedna osoba i będę miała 200 obserwatorów. Nie mogę uwierzyć, że jest już Was aż tyle! Dziękuję że ze mną jesteście, czytacie moje wypociny, komentujecie i takie tam. Normalnie buziaki :*

Co do reszty, ostatnio zobaczyłam czego ludzie u mnie szukają. Śmiechłam:
1. blog o podpaskach (hmm... dobrze wiedzieć)
2. kgnug tak (hallo, czy jest na sali tłumacz?)
3. maseczka którą się ściąga (to chyba nie u mnie, ja tylko nożem zdrapuję xD)
4. nadcipie (podcipie i śródcipie też chcesz?)
5. sperma jako maseczka na twarz kobiety (no bo na saszetki z Perfecty to nie stać?)
6. wyrzuty sumienia po rozwodzie (wstyd mi!)
7. wyszły mi włosy (nie martw się, wrócą)
8. baobab afrodyzjak (myślałam że to drzewo czy coś..)
9. cewka moczowa żeńska (no proszę was)
10. handluj z tym (ale że niby czym?)

+ "jak powinna wyglądać zdrowa, słodka sperma (czy ja wyglądam na lekarza? Albo inną znawczynie? O mamusiu!)

Ogólnie dzisiaj miała być jakaś recenzja i zdjęcia nowości, ale zajęłam się najpierw oknami, potem słońce złośliwie zaszło za chmurki i jakoś tak deszcz zaczął padać (nie, żebym się dziwiła po myciu okien) i wyszło jak wyszło. Więc zamiast recenzji macie mordeczkę Gordona-papugi i moją mordę w całkiem zgrabnym makijażu. Swoja drogą, ostatnio częściej zaczęłam się malować :)



wtorek, 26 listopada 2013

Delikatny żel do twarzy Cien, czy jestem na tak? [recenzja]

Wracając raz z korepetycji wsiadłam do nie tego autobusu co trzeba, wysiadłam nie tam gdzie powinnam i trafiłam ogólnie do Lidla. Że niby przypadkiem po bułki. A skoro już jestem w Lidlu to obeszłam sobie spokojnie półki kierując się jakimś takim dziwnym instynktem ku kosmetykom. Prawie w kierunku kas. Takie usprawiedliwienie mam. Rzucił mi się w jedno oko delikatny żel do mycia twarzy z Cienia. Firma ta nie kojarzy mi się za dobrze, miałam szampon od nich, potem żel, potem zrezygnowałam całkowicie. Jakoś tak. No ale wracając, żel się rzucił i nie chciał tego oka opuścić, dodatkowo rzucał się na drugie oko, popełnił niepełne samobójstwo rzucając się z półki do koszyka i szeptał weź mnie, weź mnie! No to wzięłam biedactwo do domu. Bo jeszcze trafiłby w ręce jakiejś nieodpowiedniej baby i co wtedy?

W domu wywąchałam, bo zanim dostaniemy się do żelu, to musimy go odbezpieczyć. Zapach ma przyjemny, nienachalny, lekko chemiczny. Mnie nie przeszkadza, chociaż wiem, że innym mógłby. Produkt ma dość rzadką, lejącą się konsystencję. Może nam się wylać za dużo na łapkę, mnie to osobiście przeszkadza. Jest bezbarwny, bez żadnych drobinek. Początkowo jest przyjemny w użyciu, dobrze się rozprowadza, oczyszcza. Jest delikatny. Wręcz za delikatny. Kiedy oczyszczam twarz mleczkiem, tonizuję, a potem myję, to ok, faktycznie ta jego delikatność mi nie przeszkadza. Ale czasami chciałabym zmyć wszystko razem, ergo - nie radzi sobie za dobrze z makijażem. Niestety oprócz oczyszczania skóry, po pewnym czasie ma się uczucie ściągnięcia, może też lekko wysuszać. No i się nie pieni!

Ogólnie stwierdziłam, że żel jest dobry tylko wtedy, kiedy skóra jest wrażliwa i mało wymagająca. Niestety mimo oczyszczania, niedoskonałości się pojawiają, po zmianie wody (i miejsca zamieszkania), diety i kolorówki też sobie nie radzi. Jest dobry tylko w te dni, kiedy potrzebuję delikatnego żelu i tez nie za często, bo moja skóra reaguje różnie.
Sam produkt jest w fajnym, przyjemnym opakowaniu z praktycznym zamknięciem. To lubię. Za 150ml zapłacimy jakieś 4,99zł, co nie jest ceną kosmiczną i można wypróbować, jak ktoś ma pod nosem Lidla. Niestety jest wydajny, mimo swojej rzadkiej konsystencji. I chciałabym powiedzieć, że producent tak naprawdę nie obiecuje niczego, więc nie ma co oczekiwać od produktu, ale podsumujmy:

Plusy:
+ cena
+ zapach
+ delikatność
+ łatwość rozprowadzania

Minusy:
- dostępność
- trudności z makijażem
- nie pieni się
- uczucie ściągnięcia i wysuszenia po dłuższym stosowaniu

Ja mam takie wrażenie, że ten produkt byłby fajny jako delikatna pianka do mycia, a jako żel jest zbyt toporny. Jestem już na wykończeniu i poszukam czegoś innego, tym razem właśnie pianki myjącej. Może coś polecicie?

A na deser trochę Gordona :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Fitnessowo: Joga i ja.

Moja ulubiona asana - trup (savasana) [wikipedia]
Po przeprowadzce do Wrocławia, odwiedzaniu kolejnych drogerii, kupowaniu kolejnych kosmetyków (serio, kupiłam ich więcej przez ostatni tydzień niż w całym październiku i połowie listopada), przyszedł czas na nieco ambitniejsze wieczorne plany. Skoro znalazłam sobie tutaj koleżankę (halo, Justyna! reklamę Ci robię) to mi mówi "chodź na jogę". No to człek myśli, co w tym może być trudnego? He he he, na obrazkach to wszystko pięknie, ładnie i prosto wygląda...

Nastawiłam się psychicznie, nawet się nie spóźniłam (pomijam fakt, że jak zwykle się zgubiłam) i dawaj na zajęcia. Rozkładamy maty, rozbieramy się i zaczynamy. Jakby to opisać? Pierwsza pozycja (asana) i czuję jak moje uda trzęsą się jak galareta, myślałam, że budynek się zacznie trząść, ale na bank wymasowało mi to cellulit. A to dopiero początek. Rozciągasz się, przeciągasz się, poruszasz każdym mięśniem w ciele, każdy cholerny staw, połączenie i żyłę, dyszysz jak po maratonie, kucasz, wstajesz, leżysz, skaczesz, w lewo, w prawo i to z takim spokojem, że niech mnie cholera. Strony mi się mylą, ręce zaplatają, barki błagają odpuść, nogi się pode mną uginają, mięśnie kwiczą z bólu, a tutaj minęło dopiero kilka minut. A gdzie tam do końca. Przez chwilę pomyślałam, że sobie poplączę nogi i się wywalę, a głupio by tak było.
pies z twarzą w dół - boli!
Ale coraz lepiej mi szło, coraz żwawiej, nawet pod koniec wyłapałam tadasana - pozycja góry (pomocne, wiedziałam, że ćwiczenie się kończy). Ale przecież za łatwo być nie mogło, czyż nie? No i nie było. Z przerażeniem i zafascynowaniem patrzyłam na instruktorkę (i tych ludzi wokół mnie), którzy robili takie wygibasy, że opisać nie potrafię. I wiecie co? Próbowałam, jak się nie udawało, to próbowałam dalej. A na koniec udawałam trupa. Chyba najlepsze co mogło mnie spotkać - wyciszenie, spokój, odprężenie.

Bo chociaż czułam przez chwilę niepokój czy podenerwowanie, to jak coś źle robiłam, pokazywano mi, jak nie dawałam rady, robiłam ciut inaczej, ale urosła we mnie siła. Taka zwyczajna energia i moc. Spodobało mi się. I chcę więcej i częściej.
Tym bardziej, że postawiłam na rozwój we Wrocławiu. Mam zamiar wybrać się w najbliższym czasie na siłownię. I chodzić regularnie, więc oprócz ciała, rozwijać także ducha. Ale mam świetnego kompana do tego :)
To co, ćwiczymy wspólnie jogę?

sobota, 23 listopada 2013

Wrocławskie zakupy :)

Każda kobieta zawsze znajdzie drogę do drogerii i centrum handlowego. Nie jestem wyjątkiem :)
Więc jak tylko przybyłam do Wrocławia, znalazłam drogę do Pasażu Grunwaldzkiego, Galerii Dominikańskiej, kilku Rossmanów i Empików, a także mniejszych sklepów. Zakupiłam mało, bo jeszcze mam umiar, natomiast poluję na kilka rzeczy. A co zakupiłam?

* maskę do włosów z Alltery
* peeling cukrowy o zapachu czekolady do ciała z Perfecty (polowałam na niego już w Jaworznie)
* Sprey przyśpieszający wysychanie lakieru z Essence
* Lakier śliwkowy (kolor świetny!) z Essence
* Lakier o bóg-wie-jakim-kolorze (też miał być śliwkowy, jest inny ale ładnie się prezentuje na paznokciach) z GoldenRose
* Odżywkę po pazurków z GoldenRose
* oraz perfumetkę z Be Delicious za 11zł/5ml

Zważywszy na to, że kompa jako takiego brak, a działam na obcym, zdjęcia nie będą takie jak kiedyś (a dopóki się nie nauczę obsługi, to będzie ich mało).

Więc tak, jestem we Wrocławiu, zwiedzam sobie, oglądam i powoli się aklimatyzuje. Szkoda tylko, że w ciągu tygodnia tak mało dni było ładnych, ciepłych i słonecznych. Więc z typowo testerskimi wpisami musicie trochę poczekać ;) I co chcecie najpierw? ^^
Za to rzucam kawałek Wrocławia :) Bo ja mam bardzo fajnego przewodnika (:



Będę polować na krasnoludki :) tylko mapę mi dajcie ;)



Buziaki, Mirielka :*

sobota, 9 listopada 2013

Dzielę się radością - przystanek Wrocław!

źródło
Czasami życie zmusza nas do podjęcia pewnych decyzji, czasami los toczy się nie po naszej myśli i czasami wywraca nasze życie do góry nogami.

Tak też jest w moim przypadku. Kiedy w styczniu robiłam sobie listę postanowień, pierwsza część, "prywatnie", wydawała mi się ciężka do osiągnięcia. Chociaż zmieniłam pracę oraz poszłam do szkoły, to jednak nie było to. Częściowo wyszłam z dołka finansowego i tak jakoś się to toczyło i toczyło. Stagnacja. Aż do października, kiedy to dowiedziałam się, że muszę opuścić swoje dotychczasowe mieszkanie. Wtedy coś we mnie pękło. Może to w końcu załamanie rozwodem, takim totalnym niepowodzeniem w życiu? Nie wiem, wpadłam w cholerną niechęć, stagnację i obojętność. Mijał dzień za dniem, a ja nie widziałam perspektyw.

Mieszkam w małej mieścinie, problem z pracą był, z mieszkaniem też, jedynym promyczkiem w życiu był Gordon. Aż do minionego wtorku 5 listopada. Spotkałam się z moją ciocią, która powiedziała - przyjedz do Wrocławia. W jednej chwili zobaczyłam szansę, możliwości i światełko w tunelu. Wahałam się przez chwilę, bo co z kotem, jak to pogodzić, co z pracą? Ale punkt oparcia był - mieszkanie. Porozmawiałam sama ze sobą, stwierdziłam, że dam radę. Porozmawiałam z ciocią, ustaliłam co i jak i postanowiłam - nie ma co zwlekać - w sobotę będę już we Wrocławiu. Kota pod pachę, kawałek ciucha, cały dobytek w jedną torbę i zacznę życie na nowo.

źródło
Można to nazwać swego rodzaju ucieczką od pewnych spraw, od pewnych osób. To prawda. Będzie to też uwolnienie od przeszłości, którą ostatnio żyłam. Od tego, co mnie pogrążało. Łatwo nie będzie, ale ta decyzja, to najlepsza decyzja w moim życiu.
Kiedyś Farbeni śpiewali "Kiedy jest szansa, nie można jej zmarnować". Ja też nie mogę zmarnować takiej szansy. Chociaż będę tęsknić za pewnymi osobami, to wiem, że mogę ich odwiedzić. Że one się będą cieszyć z tego, że wreszcie stanę na nogi. No i Wrocław to też miasto możliwości.

Sam Wrocław pamiętam jako tako. Centrum, Galerię Dominikańską, pewien park, po którym chodziłam z psem o 4 nad ranem, bo nie mogłam usnąć przez tramwaje. To dla mnie zupełnie nowa rzecz, ciesze się jak dziecko, że będę mogła odkrywać nowe, niezbadane dla mnie miejsca, odkrywać uroki tego pięknego miasta, poznam nowych ludzi (może niektóre blogerki? chciałabym!).

Chociaż tutaj zostawiam wiele, to także zyskam wiele. Może nawet więcej. Nie stracę nic. Te plany, obietnice, które siedzą w mojej głowie, kiedyś się spełnią. Może nawet w lepszej scenerii. Te słowa kieruję do specjalnej osoby, ważnej mi osoby, która o tym wie. Wie, że będę tęsknić i wie, że chcę, by była ze mnie dumna. Wiem, że chociaż też będzie jej ciężko, to będzie trzymała kciuki, żeby było lepiej. Żeby było normalniej i żeby w końcu na moich plecach przysiadł feniks.

Dziewczyny. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę. Jak bardzo tego chcę. I jak cholernie się tego wszystkiego boję, a jednocześnie czekam i ekscytuję. To nowy etap w życiu.