Moje usta mają to do siebie, że są małe. Małe i dziwne (a aktualnie jeszcze lekko przesuszone po katarze). I zawsze podobały mi się szminki na ustach. Błyszczyków nie lubię, bardzo mi przeszkadzają, ale szminki to była inna historia. Nie potrafiłam nosić nic na ustach, przeważnie źle się z tym czułam. Przede wszystkim dlatego, że nie mogłam trafić na swój kolor. Teraz uważam, że do szminek trzeba dorosnąć.
Kiedy w Hebe zajrzałam do szafy Catrice, gdzieś w głębi duszy rodziła się silna potrzeba posiadania szminki. Kusiły mnie blogerki, kusiło mnie otoczenie. Ale sobie powtarzałam, że to nie moja bajka, że ja przecież brzydko wyglądam. I wtedy zauważyłam ją. Catrice Ultimate Colour #270 Matt-erial Girl. Z miejsca się zakochałam. Ale nadal walczyłam sama ze sobą. Widząc moje rozterki wizażystka w Hebe zaprosiła mnie, abym ją wypróbowała. Efekt był mocny. Kolor mnie lekko przeraził, był za wyrazisty. A może to ja w tym kolorze byłam wyrazista? Źle się czułam, bo wyglądałam źle. Taki moment chwilowego nieogarnięcia się. Więc ja zaniedbana i on taka piękna. Ale już wtedy ją pokochałam na dobre, więc wzięłam. Stwierdziłam, że się z nią oswoję, bo skoro nie malowałam ust do tej pory, to trzeba nadrobić. I przekonałam się, że mnie jednak kolory pasują. Mocne, wyraziste. Złamane. Dobrze wykończone, soczyste, byle nie błyszczące. Dobre jakościowo. Powtarzam raz jeszcze - musiałam do tego dorosnąć. I jest jeszcze coś - to tylko szminka, ale ta szminka zmieniła w pewien sposób mnie i moje myślenie.
Szminki Catrice Ultimate Colour to pomadki przede wszystkim dające kolor. Są matowe i aksamitne. Dobrze się trzymają na ustach, miękko i delikatnie suną. Dobrze się je nakłada zarówno palcami, jak i pędzelkiem czy w tradycyjny sposób. Moja pomadka daje zarówno delikatny efekt jak i bardziej wyrazisty. W zależności od intensywności nakładania. I trzymają się ust. Kilka godzin w pracy, a usta mam nadal pomalowane. Jedzenie? Tutaj ciut gorzej, bo trochę znika, ale usta nadal mają piękny kolor. Ma też ładny zapach, dzięki czemu nie odrzuca mnie od niej. I chociaż mam ją już kilka tygodni, to szminka jest ledwie napoczęta. Zostanie ze mną na długo.
I przede wszystkim kolor - złamana fuksja. Jestem szaleńczo zakochana w tym kolorze, jednak aparat nie potrafił uchwycić jego głębi i intensywności.
Podsumowując, jestem zakochana, cieszę się że wtedy pojechałam w takim stanie do Hebe, bo chyba nigdy bym sobie nie kupiła (albo może inaczej, przez długi czas bym jej jeszcze nie kupiła) tej szminki. Nie zmieniłabym myślenia o sobie i nie spojrzałabym na siebie innym okiem. Dodała mi kolorów. Szkoda jedynie, że nie dodaje pensji, bo chodzę i szukam innych, ciekawych kolorów. Coś czuję, że już niedługo moja kolekcja urośnie.
I jak Wam się podoba?
Śliczny kolor :) Mam bardzo podobny z Astor i jest moim ulubieńcem :)
OdpowiedzUsuńO, muszę w takim razie zobaczyć co Astor ma w swojej ofercie :)
Usuńbardzo ciekawy kolor, ale jeśli chodzi o pomadki, to jestem wierna Golden Rose ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie słyszałam, że mają świetne szminki.
UsuńBardzo ładnie się prezentuje:) Ja też muszę trochę dorosnąć do szminek, ciężko mi się maluje. Moje usta podobnie jak Twoje są małe i bez kształtu;)
OdpowiedzUsuńKolor jest piękny. Ja mówiąc szczerze rzadko maluję usta, chociaż wszelkie mazidła bardzo lubię kupować:)
OdpowiedzUsuńPrzepiękny kolor ;)) ślicznie się prezentuje ;))
OdpowiedzUsuńŚliczny kolorek :)
OdpowiedzUsuńTeż wydaje mi się że do szminek trzeba dorosnąć :) Ja przez długi okres też nie mogłam się przekonać. A kolorek piękny, też uwielbiam takie fuksje :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy odcień:) Muszę odwiedzić Hebe, bo nie mam w swojej kolekcji złamanej fuksji:) Od pewnego czasu noszę na ustach wyłącznie soczyste odcienie. W liceum próbowałam przekonać się do czegoś delikatniejszego, ale zawsze źle wyglądałam. W końcu postanowiłam zaufać intuicji i kupiłam kilka czerwonych pomadek, które okazały się strzałem w dziesiątkę. Nic tak nie ożywia twarzy jak odpowiednio dobrana szminka. Dzięki niej makijaż oczu można ograniczyć do minimum i wyjść z domu:)
OdpowiedzUsuń