poniedziałek, 30 grudnia 2013

And last but not least czyli Urodowy tonik bezalkoholowy [Recenzja]

Ladies and Gentlemen, last but not least - Uroda, Melisa, Tonik Bezalkoholowy do cery delikatnej.

Tonik kupiłam przypadkowo, wybierałam pomiędzy nim (ze względu na cenę) a Lirene (ze względu na chęć wypróbowania). Jak widzicie padło na Urodę. I nie żałuję. Co prawda początkowo stosowałam tonik na zmianę z wodą pietruszkową, ale woda się skończyła, a tonik czekał na swoją kolejkę. I doczekał się dna.

Opis produktu:
Tonik odświeża, łagodzi, nawilża.
Zawiera specjalnie dobrane składniki aktywne:
- wyciąg z melisy regeneruje, łagodzi, uspakaja i odświeża. Przynosi ulgę zmęczonej skórze. Chroni ja przed działaniem wolnych rodników i promieni słonecznych,
- wyciąg z zielonej herbaty spowalnia efekt starzenia się skóry, pobudza jej mikrokrążenie, uelastycznia. Działą przeciwutleniająco, łagodząco, tonizująco. Chroni przed wolnymi rodnikami,
- sorbitol wiąże wodę w przestrzeniach międzykomórkowych, skutecznie nawilża, wygładza, poprawia elastyczność i regeneruje przesuszoną skórę,
- prowitamina B5 działa leczniczo i łagodząco na podrażnioną skórę, wygładza i poprawia jej koloryt,
- alantoina regeneruje uszkodzony naskórek. Łagodzi, nawilża, wygładza i zmiękcza skórę.
Tonik pozostawia skórę odświeżoną, zdrową i zadbaną. 



Skład:
Aqua, Sorbitol, Camellia Sinensis Leaf Extract, Melissa Officinalis Leaf Extract, Panthenol, Allantoin, Trideceth-9, PEG-5 Ethylhexanoate, PEG-40 Hydrogenated, Castor Oil, Parfum Butylene, Glycol, Disodium EDTA, Benzophenone-1, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Hydroxycitronellal, Hydroxyisohexyl 3-cyclohexene, Carboxaldehyde, Butykphenyl Methylpropropional, Linalool, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, CI 19140, Ci 42090

Moja opinia:
Tonik zamknięty mamy, jak już mogłyście zauważyć w przeźroczystej plastikowej butelce. Chociaż naklejka z informacjami zajmuje prawie całą jej powierzchnię, możemy łatwo zobaczyć ile nam jeszcze zostało do wykorzystania. A wykorzystać możemy całe 200ml za cenę ok. 6zł. 
Produkt ma przyjemny, delikatny zapach. Doskonale spełnia swoją rolę - tonizuje, odświeża, nawilża i łagodzi podrażnienia. Skóra po użyciu jest rozświetlona, delikatna i nawilżona. Tonik zmywa też resztki makijażu po niedokładnym demakijażu, chociaż nie jest to jego zadanie. Nie podrażnia i nie szczypie w oczy. Nie zatyka porów, nie zostawia dziwnej warstwy na skórze, nie pozostawia skóry błyszczącej. Jest wydajny i tani i ma bardzo przyjemny skład. Z pewnością zagości jeszcze nie raz w mojej łazience. Jestem ciekawa, jak sprawdzi się z innymi kosmetykami. Ja jestem na tak! Nie jest to może jakiś rewelacyjny tonik, w którym zakochałam się na zabój, ale dość przyzwoity, za taką cenę bardzo dobry. Polecam.

wtorek, 24 grudnia 2013

Christmas Time

W ten uroczy czas radości i rodzinnych wzruszeń, życzę Wam spokoju ducha, czułości, miłości, szczęścia, zdrowia, domu pełnego pozytywnych uczuć i ciepła. Żeby Wam nie zabrakło nigdy ni chleba ni wody, żeby każdy gość niósł dobrą nowinę, a nieszczęścia zamieniały się w dobre czyny i gesty. Żebyście pogodziły się same ze sobą i z bliskimi. Żebyście potrafiły wybaczać i słuchać. Żeby nigdy w Waszych sercach nie zagościła nienawiść i zawiść, a zamieszkała wyrozumiałość i pokora z szacunkiem.
Tego Wam życzę z całego serca.

~ * ~

Macie jakieś postanowienia w ten świąteczny czas? Ja mam kilka, które chciałabym zrealizować. W tamtym roku na Nowy Rok miałam kilka postanowień, które realizuję. Ale w tym roku, potrzebuję zmienić swoje życie od podstaw. Dlatego kiedy tylko zobaczę pierwszą gwiazdkę, wypowiem swoje życzenie i będę konsekwentnie realizować. Krok po kroku.


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Soraya - Hot Chocolate - czekoladowy kit czy hit?

Jesienną i zimową porą uwielbiam zanurzyć się w rozkosznej, zmysłowej kąpiel zapachów. Dlatego uwielbiam zapach czekolady. W każdej postaci, ale tylko w tych zimnych, chłodnych porach.

Kiedy zobaczyłam żel Sorayi w Lidlu, bez namysłu sięgnęłam po niego (a B. bez gadania sprawił mi ten żel jako prezent). Do momentu pierwszej kąpieli byłam nim zachwycona. Ale czy tak zostało?

Opis producenta:
Czekoladowy żel pod prysznic o obłędnie zmysłowym zapachu mlecznej czekolady, słodkiej wanilii i pudrowej nucie bazy zamienia zwykły prysznic w chwilę aromatycznej przyjemności. Otula zmysły ciepłem i słodyczą niczym kubek gorącej czekolady. Pozostawia skórę czystą, odświeżoną i cudownie pachnącą.
Wyjątkowy nastrój w Twojej łazience? Hot Chocolate sprawdzi się w relaksującej kąpieli po męczącym dniu oraz jako energetyzujący żel pod prysznic, który pobudzi Cię do działania.


Moim zdaniem:
Żel mamy zamknięty w białej, plastikowej butelce z ładnym layoutem, który przyciąga wzrok. Buteleczka pod prysznicem może się ślizgać, co dla mnie jest minusem. Ma otwieranie na zatrzask, które bez problemu można otworzyć. Sam produkt jest dosyć rzadki, o kolorze wyblakłego, rozmemłanego budyniu. Zapach nie jest jakiś rewelacyjny, taka tania mleczna czekolada, nie utrzymuje się na skórze po kąpieli, ba! Pod prysznicem już szybko znika, więc nie można powiedzieć, że zagwarantuje to jakąś zmysłową rozkosz podczas kąpieli. Nuty wanilii do tej pory nie wyczułam, a szkoda. Źle się pieni, jest mało wydajny, nie relaksuje. Jest wręcz nijaki, o zwykłym zapachu czekolady. Może byłam rozpieszczona przez inne czekoladowe produkty, ale ten po prostu mnie nie zachwycił sobą. Jestem zdezorientowana, ponieważ czytałam pozytywne opinie o tym produkcie, a tutaj taki zawód.
 Moim zdaniem, producent trochę przesadził, pisząc swoje obietnice, serwując nam przy tym zwykły, pospolity żel pod prysznic. Co do samych odczuć po kąpieli moja skóra nie była ani nawilżona, ani wysuszona. Po pewnym czasie używałam go jako żelu do golenia nóg. Dla mnie to czekoladowy kit.

Skład:





W skrócie:
+ ładny design
+ cena
+ zapach w opakowaniu

- nie pieni się
- nie spełnia obietnic producenta
- zapach nie utrzymuje się na skórze, a nawet znika podczas kąpieli
- nie jest wydajny

Nie jestem nim zachwycona, chociaż na początku wydawał się ciekawym i obiecującym rozkosz zakupem. Im dłużej go używałam, tym bardziej byłam rozczarowana, a sama kąpiel nie sprawiała mi czekoladowej frajdy. No cóż, markę Soraya nadal cenię, ale więcej się już na niego nie skuszę.

A Wy? Miałyście ten produkt? Co myślicie?

Buziaki, 
Mirielka

Właśnie się pakuję i na święta jadę do rodziny. We Wrocławiu piękne słoneczko i dosyć ciepło. Ostatnio nie mogę złapać świątecznego nastroju, mimo iż światełka są wszędzie. Kocham światełka. A jednak w sercu jakiś taki smutek zagościł...

piątek, 20 grudnia 2013

Co mi przyniósł Mikołaj?

Massssakra! Ostatnio nie mam czasu nawet na sen, a co dopiero na posty, a planowałam i planowałam pochwalić się moimi skromnymi podarunkami od Mikołaja. Niestety pogoda i mój grafik nie pozwalały mi na zrobienie dobrych zdjęć. Nadal nie jestem z nich zadowolona, ale czas wrzucić prezenty, bo zaraz ich nie będzie.
Pierwszym prezentem jest niespodzianka od B. czyli zestaw Starej Mydlarni Bon Voyage Chocolate & Orange [klik], czyli żel pod prysznic, kawior do kąpieli oraz mydełko do ciała o zapachu czekolady i skórki pomarańczowej. Totalna rozkosz. W żelu jestem zakochana, masełko jest świetne, a z kawiorem najmniej się polubiłam - nie pieni się tak, jak lubię. Ale ten zapach sprawia, że czuję się cudownie!

Wielką niespodzianką był dla mnie ten prezent - żel pod prysznic Yves Rocher o zapachu róży. Ma piękny, subtelny zapach. to mój pierwszy pełnowartościowy produkt z YR.

Trzecim prezentem są kolczyki - pierwsze dostałam, drugie zrobiłam sobie. W sam raz na święta oraz sylwestra :) Dobrze się nosi, są lekkie, chociaż gwiazdki mi haczą o swetry i szalik. Ale dam radę ;)

Jak mówiłam, prezenty skromne, chociaż dla mnie są bardzo, bardzo cenne. I ta atmosfera, kiedy dostałam i ta radość, bo od ważnych dla mnie osób :) Będzie co opisywać na blogu :) No i Gordi też dostał swój prezent.


Buziaki,
Mirielka

niedziela, 1 grudnia 2013

Nowości listopadowe :)

Miałam pisać o denku listopadowym, ale przeprowadzka sprawiła, że nie mam nic (no dobra, tylko żel pod prysznic z Dove), bo po kiego miałabym tachać puste opakowania do Wrocławia? A że sklerotyczka jest mą siostrą, to zdjęć nie zrobiłam. Nie pomyślałam, serio! Więc umówmy się, fajne mam denko, nie? ;)

[Teraz będę krzyczeć i narzekać, więc jak nie chcesz czytać, to przejdź niżej.] Odkąd poznałam blogosferę, jeszcze zanim zaczęłam pisać sama, miałam w kosmetyczce może z 3 rzeczy na krzyż? Jakiś cień, tusz, nawet kredki nie miałam. Lakier do pazurów jeden, neutralny, zero odżywek, zero balsamów i innych bajerów. A potem nastąpiły blogi. I stała się jasność. I Mirielka wiedziała, że jasność jest dobra, więc poszła w jej stronę... I tak powstał.. dobra, nie ważne.
W każdym razie, blogosfero, idź kusić zakupami gdzie indziej, ok?

Więc w listopadzie sobie trochę zaszalałam, nic takiego strasznego:
Jeśli chodzi o włosy, w łazience znalazła się maska do włosów z Alterry, chciałam sprawdzić co to za cudo, które bloggerki tak chwalą. Poza tym zdecydowałam się dać kolejną szansę Nivei, zakupiłam bowiem szampon i odżywkę do włosów. Oprócz kremu, którego bardzo lubię, do tej pory właściwie nic mnie nie zachwyciło. Szampony i odżywki nie działały dobrze, żele takie sobie, produkty do twarzy też na dystans. No zobaczymy, co przyniesie mi ten wybór.
Do ciała kupiłam sobie peeling czekoladowy z Perfecty (tak, już go pokazywałam), pachnie obłędnie, działanie ma mniej obłędnie. Ale zobaczymy jak się dalej rozwinie. Kupiłam sobie też krem do stóp, bo jednak stopy to moja zmora i jakoś nie mam weny do ich większej pielęgnacji. Czas to zmienić. Poza tym chusteczki odświeżające do torebki, bo się przydadzą.

Po pielęgnacji przyszedł czas na fajniejsze rzeczy - kolorówkę i inne bajery. Zakupiłam więc puder z Inglota, właściwie za namową cioci. Jest świetny, dopasowany, ale więcej w recenzji ;) Poza tym wysychacz do lakieru w sprey'u z Essence, moją ukochaną perfumetkę z DKNY Be Delicious oraz podkład z BeBeauty. Słyszałam, ze jest dobry i przekonałam się że faktycznie tak jest. Ale to nie wszystko...
Do kosmetyczki wskoczyły także dwa nowe lakiery, jeden z GoldenRose a drugi z Essence, oba to wynik poszukiwania koloru śliwkowego. Poza tym odżywka z GoldenRose do paznokci, którą zaczęłam używać i która już sprawia, że ją bardzo lubię. Poza tym szminka z Inglota w kolorze czerwonym, co dla mnie jest posunięciem dość odważnym. Następnie mamy dwa eyelinery - z Astora i Sephory. Mają bardzo cieniutkie pędzelki, ale są rewelacyjne. Na koniec nowy tusz do rzęs z Essence. Szukałam silikonowej szczoteczki i ją znalazłam :)

Dla niektórych to mogą być skromne zakupy, ale ja sobie nigdy na taką ilość nie pozwalałam. Czas to zmienić ;)
Coś Was najbardziej zaciekawiło?
Buziaki, 
Mirielka

sobota, 30 listopada 2013

Podziękowania, wyszukiwania, koty i inne makijaże (:

Wchodzę sobie na bloga i widzę piękne statystyki:


Czyli jeszcze jedna osoba i będę miała 200 obserwatorów. Nie mogę uwierzyć, że jest już Was aż tyle! Dziękuję że ze mną jesteście, czytacie moje wypociny, komentujecie i takie tam. Normalnie buziaki :*

Co do reszty, ostatnio zobaczyłam czego ludzie u mnie szukają. Śmiechłam:
1. blog o podpaskach (hmm... dobrze wiedzieć)
2. kgnug tak (hallo, czy jest na sali tłumacz?)
3. maseczka którą się ściąga (to chyba nie u mnie, ja tylko nożem zdrapuję xD)
4. nadcipie (podcipie i śródcipie też chcesz?)
5. sperma jako maseczka na twarz kobiety (no bo na saszetki z Perfecty to nie stać?)
6. wyrzuty sumienia po rozwodzie (wstyd mi!)
7. wyszły mi włosy (nie martw się, wrócą)
8. baobab afrodyzjak (myślałam że to drzewo czy coś..)
9. cewka moczowa żeńska (no proszę was)
10. handluj z tym (ale że niby czym?)

+ "jak powinna wyglądać zdrowa, słodka sperma (czy ja wyglądam na lekarza? Albo inną znawczynie? O mamusiu!)

Ogólnie dzisiaj miała być jakaś recenzja i zdjęcia nowości, ale zajęłam się najpierw oknami, potem słońce złośliwie zaszło za chmurki i jakoś tak deszcz zaczął padać (nie, żebym się dziwiła po myciu okien) i wyszło jak wyszło. Więc zamiast recenzji macie mordeczkę Gordona-papugi i moją mordę w całkiem zgrabnym makijażu. Swoja drogą, ostatnio częściej zaczęłam się malować :)



wtorek, 26 listopada 2013

Delikatny żel do twarzy Cien, czy jestem na tak? [recenzja]

Wracając raz z korepetycji wsiadłam do nie tego autobusu co trzeba, wysiadłam nie tam gdzie powinnam i trafiłam ogólnie do Lidla. Że niby przypadkiem po bułki. A skoro już jestem w Lidlu to obeszłam sobie spokojnie półki kierując się jakimś takim dziwnym instynktem ku kosmetykom. Prawie w kierunku kas. Takie usprawiedliwienie mam. Rzucił mi się w jedno oko delikatny żel do mycia twarzy z Cienia. Firma ta nie kojarzy mi się za dobrze, miałam szampon od nich, potem żel, potem zrezygnowałam całkowicie. Jakoś tak. No ale wracając, żel się rzucił i nie chciał tego oka opuścić, dodatkowo rzucał się na drugie oko, popełnił niepełne samobójstwo rzucając się z półki do koszyka i szeptał weź mnie, weź mnie! No to wzięłam biedactwo do domu. Bo jeszcze trafiłby w ręce jakiejś nieodpowiedniej baby i co wtedy?

W domu wywąchałam, bo zanim dostaniemy się do żelu, to musimy go odbezpieczyć. Zapach ma przyjemny, nienachalny, lekko chemiczny. Mnie nie przeszkadza, chociaż wiem, że innym mógłby. Produkt ma dość rzadką, lejącą się konsystencję. Może nam się wylać za dużo na łapkę, mnie to osobiście przeszkadza. Jest bezbarwny, bez żadnych drobinek. Początkowo jest przyjemny w użyciu, dobrze się rozprowadza, oczyszcza. Jest delikatny. Wręcz za delikatny. Kiedy oczyszczam twarz mleczkiem, tonizuję, a potem myję, to ok, faktycznie ta jego delikatność mi nie przeszkadza. Ale czasami chciałabym zmyć wszystko razem, ergo - nie radzi sobie za dobrze z makijażem. Niestety oprócz oczyszczania skóry, po pewnym czasie ma się uczucie ściągnięcia, może też lekko wysuszać. No i się nie pieni!

Ogólnie stwierdziłam, że żel jest dobry tylko wtedy, kiedy skóra jest wrażliwa i mało wymagająca. Niestety mimo oczyszczania, niedoskonałości się pojawiają, po zmianie wody (i miejsca zamieszkania), diety i kolorówki też sobie nie radzi. Jest dobry tylko w te dni, kiedy potrzebuję delikatnego żelu i tez nie za często, bo moja skóra reaguje różnie.
Sam produkt jest w fajnym, przyjemnym opakowaniu z praktycznym zamknięciem. To lubię. Za 150ml zapłacimy jakieś 4,99zł, co nie jest ceną kosmiczną i można wypróbować, jak ktoś ma pod nosem Lidla. Niestety jest wydajny, mimo swojej rzadkiej konsystencji. I chciałabym powiedzieć, że producent tak naprawdę nie obiecuje niczego, więc nie ma co oczekiwać od produktu, ale podsumujmy:

Plusy:
+ cena
+ zapach
+ delikatność
+ łatwość rozprowadzania

Minusy:
- dostępność
- trudności z makijażem
- nie pieni się
- uczucie ściągnięcia i wysuszenia po dłuższym stosowaniu

Ja mam takie wrażenie, że ten produkt byłby fajny jako delikatna pianka do mycia, a jako żel jest zbyt toporny. Jestem już na wykończeniu i poszukam czegoś innego, tym razem właśnie pianki myjącej. Może coś polecicie?

A na deser trochę Gordona :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Fitnessowo: Joga i ja.

Moja ulubiona asana - trup (savasana) [wikipedia]
Po przeprowadzce do Wrocławia, odwiedzaniu kolejnych drogerii, kupowaniu kolejnych kosmetyków (serio, kupiłam ich więcej przez ostatni tydzień niż w całym październiku i połowie listopada), przyszedł czas na nieco ambitniejsze wieczorne plany. Skoro znalazłam sobie tutaj koleżankę (halo, Justyna! reklamę Ci robię) to mi mówi "chodź na jogę". No to człek myśli, co w tym może być trudnego? He he he, na obrazkach to wszystko pięknie, ładnie i prosto wygląda...

Nastawiłam się psychicznie, nawet się nie spóźniłam (pomijam fakt, że jak zwykle się zgubiłam) i dawaj na zajęcia. Rozkładamy maty, rozbieramy się i zaczynamy. Jakby to opisać? Pierwsza pozycja (asana) i czuję jak moje uda trzęsą się jak galareta, myślałam, że budynek się zacznie trząść, ale na bank wymasowało mi to cellulit. A to dopiero początek. Rozciągasz się, przeciągasz się, poruszasz każdym mięśniem w ciele, każdy cholerny staw, połączenie i żyłę, dyszysz jak po maratonie, kucasz, wstajesz, leżysz, skaczesz, w lewo, w prawo i to z takim spokojem, że niech mnie cholera. Strony mi się mylą, ręce zaplatają, barki błagają odpuść, nogi się pode mną uginają, mięśnie kwiczą z bólu, a tutaj minęło dopiero kilka minut. A gdzie tam do końca. Przez chwilę pomyślałam, że sobie poplączę nogi i się wywalę, a głupio by tak było.
pies z twarzą w dół - boli!
Ale coraz lepiej mi szło, coraz żwawiej, nawet pod koniec wyłapałam tadasana - pozycja góry (pomocne, wiedziałam, że ćwiczenie się kończy). Ale przecież za łatwo być nie mogło, czyż nie? No i nie było. Z przerażeniem i zafascynowaniem patrzyłam na instruktorkę (i tych ludzi wokół mnie), którzy robili takie wygibasy, że opisać nie potrafię. I wiecie co? Próbowałam, jak się nie udawało, to próbowałam dalej. A na koniec udawałam trupa. Chyba najlepsze co mogło mnie spotkać - wyciszenie, spokój, odprężenie.

Bo chociaż czułam przez chwilę niepokój czy podenerwowanie, to jak coś źle robiłam, pokazywano mi, jak nie dawałam rady, robiłam ciut inaczej, ale urosła we mnie siła. Taka zwyczajna energia i moc. Spodobało mi się. I chcę więcej i częściej.
Tym bardziej, że postawiłam na rozwój we Wrocławiu. Mam zamiar wybrać się w najbliższym czasie na siłownię. I chodzić regularnie, więc oprócz ciała, rozwijać także ducha. Ale mam świetnego kompana do tego :)
To co, ćwiczymy wspólnie jogę?

sobota, 23 listopada 2013

Wrocławskie zakupy :)

Każda kobieta zawsze znajdzie drogę do drogerii i centrum handlowego. Nie jestem wyjątkiem :)
Więc jak tylko przybyłam do Wrocławia, znalazłam drogę do Pasażu Grunwaldzkiego, Galerii Dominikańskiej, kilku Rossmanów i Empików, a także mniejszych sklepów. Zakupiłam mało, bo jeszcze mam umiar, natomiast poluję na kilka rzeczy. A co zakupiłam?

* maskę do włosów z Alltery
* peeling cukrowy o zapachu czekolady do ciała z Perfecty (polowałam na niego już w Jaworznie)
* Sprey przyśpieszający wysychanie lakieru z Essence
* Lakier śliwkowy (kolor świetny!) z Essence
* Lakier o bóg-wie-jakim-kolorze (też miał być śliwkowy, jest inny ale ładnie się prezentuje na paznokciach) z GoldenRose
* Odżywkę po pazurków z GoldenRose
* oraz perfumetkę z Be Delicious za 11zł/5ml

Zważywszy na to, że kompa jako takiego brak, a działam na obcym, zdjęcia nie będą takie jak kiedyś (a dopóki się nie nauczę obsługi, to będzie ich mało).

Więc tak, jestem we Wrocławiu, zwiedzam sobie, oglądam i powoli się aklimatyzuje. Szkoda tylko, że w ciągu tygodnia tak mało dni było ładnych, ciepłych i słonecznych. Więc z typowo testerskimi wpisami musicie trochę poczekać ;) I co chcecie najpierw? ^^
Za to rzucam kawałek Wrocławia :) Bo ja mam bardzo fajnego przewodnika (:



Będę polować na krasnoludki :) tylko mapę mi dajcie ;)



Buziaki, Mirielka :*

sobota, 9 listopada 2013

Dzielę się radością - przystanek Wrocław!

źródło
Czasami życie zmusza nas do podjęcia pewnych decyzji, czasami los toczy się nie po naszej myśli i czasami wywraca nasze życie do góry nogami.

Tak też jest w moim przypadku. Kiedy w styczniu robiłam sobie listę postanowień, pierwsza część, "prywatnie", wydawała mi się ciężka do osiągnięcia. Chociaż zmieniłam pracę oraz poszłam do szkoły, to jednak nie było to. Częściowo wyszłam z dołka finansowego i tak jakoś się to toczyło i toczyło. Stagnacja. Aż do października, kiedy to dowiedziałam się, że muszę opuścić swoje dotychczasowe mieszkanie. Wtedy coś we mnie pękło. Może to w końcu załamanie rozwodem, takim totalnym niepowodzeniem w życiu? Nie wiem, wpadłam w cholerną niechęć, stagnację i obojętność. Mijał dzień za dniem, a ja nie widziałam perspektyw.

Mieszkam w małej mieścinie, problem z pracą był, z mieszkaniem też, jedynym promyczkiem w życiu był Gordon. Aż do minionego wtorku 5 listopada. Spotkałam się z moją ciocią, która powiedziała - przyjedz do Wrocławia. W jednej chwili zobaczyłam szansę, możliwości i światełko w tunelu. Wahałam się przez chwilę, bo co z kotem, jak to pogodzić, co z pracą? Ale punkt oparcia był - mieszkanie. Porozmawiałam sama ze sobą, stwierdziłam, że dam radę. Porozmawiałam z ciocią, ustaliłam co i jak i postanowiłam - nie ma co zwlekać - w sobotę będę już we Wrocławiu. Kota pod pachę, kawałek ciucha, cały dobytek w jedną torbę i zacznę życie na nowo.

źródło
Można to nazwać swego rodzaju ucieczką od pewnych spraw, od pewnych osób. To prawda. Będzie to też uwolnienie od przeszłości, którą ostatnio żyłam. Od tego, co mnie pogrążało. Łatwo nie będzie, ale ta decyzja, to najlepsza decyzja w moim życiu.
Kiedyś Farbeni śpiewali "Kiedy jest szansa, nie można jej zmarnować". Ja też nie mogę zmarnować takiej szansy. Chociaż będę tęsknić za pewnymi osobami, to wiem, że mogę ich odwiedzić. Że one się będą cieszyć z tego, że wreszcie stanę na nogi. No i Wrocław to też miasto możliwości.

Sam Wrocław pamiętam jako tako. Centrum, Galerię Dominikańską, pewien park, po którym chodziłam z psem o 4 nad ranem, bo nie mogłam usnąć przez tramwaje. To dla mnie zupełnie nowa rzecz, ciesze się jak dziecko, że będę mogła odkrywać nowe, niezbadane dla mnie miejsca, odkrywać uroki tego pięknego miasta, poznam nowych ludzi (może niektóre blogerki? chciałabym!).

Chociaż tutaj zostawiam wiele, to także zyskam wiele. Może nawet więcej. Nie stracę nic. Te plany, obietnice, które siedzą w mojej głowie, kiedyś się spełnią. Może nawet w lepszej scenerii. Te słowa kieruję do specjalnej osoby, ważnej mi osoby, która o tym wie. Wie, że będę tęsknić i wie, że chcę, by była ze mnie dumna. Wiem, że chociaż też będzie jej ciężko, to będzie trzymała kciuki, żeby było lepiej. Żeby było normalniej i żeby w końcu na moich plecach przysiadł feniks.

Dziewczyny. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę. Jak bardzo tego chcę. I jak cholernie się tego wszystkiego boję, a jednocześnie czekam i ekscytuję. To nowy etap w życiu.

poniedziałek, 28 października 2013

Październikowe nowości

Październik to czas pięknej pogody, pewnych postanowień i kilku nowych mieszkańców mojej kosmetyczki oraz jednego żywego kota. Bardzo żywego kota. Dlatego chciałabym zaprezentować te moje skromne nowości. Zacznijmy od kota (tak, podbił mi serce, zaraz podbije bloga)
Gordon na swoim ulubionym krześle śpi. Mogłabym patrzeć na niego godzinami. Jak nie śpi to bryka, a to pakuje się w mojego papcia i szoruje po podłodze, a to atakuje nogawki lub firanki, a to bawi się ziarenkiem kawy. I wiecie co? Znowu mam ochotę żyć! Jest u mnie tydzień, a już wywrócił moje życie do góry nogami.

Praca w Carrefour ma swoje plusy. Czasami mogę trafić na cenowe perełki, takie jak ta. Dobry krem do rąk z Garniera ustrzeliłam za.. 1,99zł! Końcówka serii, termin do 2015 roku, chęć na wypróbowanie, to nie zostawię go samopas. Niestety został dość szybko wykupiony, dlatego nie zrobiłam zapasów i nie mogłam obdarować nim nikogo. Krem ciekawy, typowy olej w wodzie, lekki, szybko się wchłania i ma działanie kojące dla moich rąk kasjerki. I rąk po kocich atakach. Jestem zadowolona z tego zakupu, nawet bardzo zadowolona.

Kasując klientkę zwróciłam uwagę na tę właśnie saszetkę. Mignęła mi maska na włosy z olejkiem arganowym z Joanny. Droga nie jest, więc postanowiłam sobie zakupić, mimo iż kosmetyki z Joanny nie należą do moich ulubionych. Saszetka posiada szampon i maseczkę do włosów. Z tego co widzę, to seria dość pokaźna w pełnych produktach - maseczka, szampon, odżywka, serum, odżywka dwufazowa i jedwabisty eliksir. Wypróbuję i przekonam się o jego działaniu. Jak pierwsze efekty mi się spodobają zapoluję na normalne produkty i poużywam.Obiecują wiele, więc zobaczymy jak to z tymi obietnicami będzie.

Wiem, że brakuje mi minerałów. Więc jakoś tak, podczas kupowania produktów na przeziębienie, zapytałam w sklepie zielarskim o jakiś suplement. Pani poleciła mi suplement diety - Silica, dała dwa listki po 20 tabletek i tak prawie cały październik, prawie regularnie łykam sobie po jednej tabletce. Cudów nie oczekuję, bo mój organizm zdecydowanie wymaga pielęgnacji, witamin, minerałów i innych i to w bardziej regularnym stosowaniu, ale jakąś poprawę zauważam. Dokończę ten listek i zobaczę co dalej. Z ulotki wynika że dobrze działa na włosy, skórę i paznokcie. Muszę przyznać że stan moich depresyjnych włosów uległ niewielkiej poprawie, ale do doskonałości jeszcze daleka droga.

 Moja babcia wręczyła mi mleczko do demakijażu z L'Oreal ze słowami, że ona się już nie maluje, a ja wykorzystam. Mleczko nietknięte, a ja i tak miałam zamiar sobie coś kupić. Co prawda przeznaczone jest dla starszego typu skóry ale nie zaszkodziło mi do tej pory. Mleczko jest dosyć treściwe, o przyjemny, chociaż chemicznym zapachu, dobrze zmywa, nie szczypie, nie ściąga, Dodatkowo daje ciekawe uczucia na skórze. Zobaczymy po dłuższym stosowaniu. To drugie mleczko z tej firmy jakie posiadam. Złe nie jest, chociaż dla wielu blogerek L'Oreal to zuo w najczystszej postaci. No cóż, zobaczymy co dalej ;)

Przypadkiem trafiłam do Lidla. A w Lidlu rzucił mi się w jedno oko żel do mycia twarzy z Cienia. Firma ta nie kojarzy mi się za dobrze, miałam szampon od nich, potem żel, potem zrezygnowałam całkowicie. Jakoś tak. No ale wracając, żel się rzucił i nie chciał tego oka opuścić, dodatkowo rzucał się na drugie oko, popełnił niepełne samobójstwo rzucając się z półki do koszyka i szeptał weź mnie, weź mnie! No to wzięłam biedactwo do domu. Wypróbowałam i powiem, że całkiem fajne. Delikatnie oczyszcza twarz, nie wysusza, nie ściąga. Kusi mnie znowu przypadkiem trafić do Lidla i zakupić peeling do twarzy. Ale to może za jakiś czas.

Co Was zainteresowało i chciałybyście poznać w recenzji? :)
Buziaki,
Mirielka

niedziela, 27 października 2013

L'Oreal Paris, Elseve Nutri Gloss Light - odżywka upiększająca - recenzja

Gordi wiele rozumie, niestety... Wczoraj wieczorem stwierdziłam, że rano muszę napisać recenzję na bloga. Wiec co robi mój kot? Budzi mnie o 6 rano, miauczy, jeść nie chce, przytulać się nie chce, nawet bawić się nie chce. Mam pisać i już, przecież mówiłam...Więc z porannym kubkiem kawy i Gordim na kolanach, który teraz się łasi do mnie, zasiadam do pisania. A o czym? O używanej przeze mnie odżywce do włosów z Elseve!
Odżywkę kupiłam sobie w promocji za bodajże 7,99 za 200ml.

Co o niej mówi producent?
"Laboratoria L'Oreal znalazły inspirację w naturze i zastosowały w formule Nutri-Gloss Light dwa składniki aktywne Proteinę Perły i Cytrus.
Formuła z cytrusem zapewnia włóknom włosów zrównoważone odżywianie od nasady po końce, bez ich obciążania. Uwalnia włókna włosów od osadów i wygładza, aby zanieczyszczenia w mniejszym stopniu do nich przylegały.

Formuła wzbogacona perłą (pochodna perły), działa niczym koncentrat blasku: włosy wychwytują i silnie odbijają promienie światła."

Skład:
Aqua/Water, Cetyl Alcohol, Peg-180, Behentrimonium Chloride, CI 17200/Red 33, Hydroxyethylcellulose, Dodecene, Hydrolyzed Conchiolin Protein, Trideceth-6, Chlorhexidine Dihydrochloride, Poloxamer 407, Limonene, Linalool, Amodimethicone, Propylene Glycol, Alpha-Isomethyl Ionone, Cetyl Esters, Methylparaben, Bht, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Cetrimonium Chloride, Citric Acid, Citrus Limonum/Lemon Fruit Extract, Lauryl Peg/Ppg-18/18 Methicone, Hexyl Cinnamal, Parfum/Fragrance

Odżywkę kupiłam pod wpływem impulsu. Lubię odżywki, które mają działania widoczne, a ja lubię jak moje włosy się świecą. Wypróbowałam raz, potem drugi i się zastanawiam, czy efekt będzie lepszy z szamponem czy bez niego? Bo faktycznie, moje włosy po tej odżywce świecą się jak.. no nie będę kończyć ;)
Produkt mamy zamknięty w dość przyjemnym, kolorowym, plastikowym opakowaniu. Stoi na głowie, więc produkt łatwo zużyć do końca, duże zamknięcie na klik jest dodatkowym plusem.
Zapach jest delikatny, cytrusowo-kremowy. Kolor odżywki to taki pudrowy róż. Łatwo się ją rozprowadza, aż po same końce (chyba że to nie ta bajka? ;)) Dobrze się spłukuje, utrzymuje przyjemny zapach na włosach. Włosy po niej lepiej się rozczesują, są miękkie, delikatne, uniesione, takie zwiewne i błyszczące. No istne lusterko na włosach mam. Nie obciąża włosów, nie wpływa na ich wypadanie oraz na przetłuszczanie. Dodatkowo jest bardzo wydajna.
Moim zdaniem to jedna z lepszych drogeryjnych odżywek i będę po nią sięgała częściej (chociaż nadal szukam tej jednej jedynej). Duża konkurencja dla Timotei (chociaż chyba nawet ją przegoniła!) i dla mojej Welli (ta się jeszcze utrzymuje na swojej pozycji). Pięknie podkreśla kolor włosów.
Odżywka na 5!
Miłego dnia dziewczyny!
Mirielka

czwartek, 24 października 2013

Projekt denko: wrzesień 2013

Korzystając z okazji, że Gordi śpi postanowiłam w końcu stworzyć notkę denkową. Nie żeby październik się kończył, a ja w czarnej murzynowej...
W tym denku przeważają szampony i odżywki, po prostu się kończyły ;) Trochę rzeczy myjących, reszta próbki i rzeczy wyrzucone do kosza. Czy mam swoich nowych ulubieńców? Można tak powiedzieć. Czy są rzeczy, których już nie kupię? Niestety są takie produkty. No, ale tak jest przecież zawsze. Nie wszystko nam pasuje, nie wszystko lubimy.

Mała legenda i lecim:
Kupię, nie kupię, neutralnie

~ * ~ Włosy ~ * ~
Garnier Fructis, szampon wzmacniający Siła i Blask o zapachu czerwonego grejpfruta - szampon poleciła mi jedna z klientek, że rewelacja, że ona tylko ten szampon, że zapach i że och i ach. Kończył mi się akurat szampon, to stwierdziłam "a co mi tam, zaryzykuję", tym bardziej, że akurat wtedy była promocja na duże szampony z Garniera (400ml za 7,99 200ml za 8,99). Cóż, u mnie szampon się nie sprawdził. Fakt, ma świetny zapach ale strasznie wysusza włosy, kołtuni je i zauważyłam w trakcie jego stosowania wzmożone wypadanie włosów. Nawet odżywki nie pomagały. Fakt, jest silny, więc pod koniec stosowałam go od czasu do czasu byleby tylko wykończyć opakowanie. Jestem zdecydowanie na nie.

Pantene Pro-V Zdrowy Kolor, Szampon do włosów farbowanych - kolejny szampon, którego miałam okazję używać, a który nie spełnił moich oczekiwań. Lubię mocne szampony, więc skład mi niestraszny, natomiast działanie już tak. Pantene jak to Pantene, to mocniejszy szampon. Ja szukałam czegoś, co podkreśli dodatkowo mój kolor. Szampon ten oprócz oczyszczenia nie zrobił nic. Nie ochronił koloru, nie wzmocnił, nie podkreślił, nie zatrzymał, nawet nie pokolorował. Nic to. Klientki sobie chwalą, ja się tam będę trzymała z daleka.

 Timotei, Odżywka do włosów z różą Jerycha, wyrazisty kolor - jak wiadomo, lubię ją, chociaż ostatnim razem nie zrobiła na mnie już takiego wow. Może to za sprawą innej odżywki? Tak czy siak, zagości u mnie ponownie.

Wella ProSeries, Shine, Odżywka do włosów - Kupiłam drugie opakowanie już. Także wiecie ;) A na serio, po prostu odżywki z Welli lubię, fajnie wzmacnia włosy, nadaje im miękkość i delikatność, sprawiają że lśnią. Lubię ten efekt, lubię to działanie. Rozumiem, że chcecie osobną recenzję? :)

L`Oreal, Elseve Nutri - Gloss Light, Odżywka Upiększająca - Odżywka kupiona przez przypadek, bezmyślnie, bez polecenia. Wpadła mi w oko, potem do koszyka. Zdecydowanie chcę wypróbować ją także z szamponem, bo efekty mogą być rewelacyjne. Więcej opiszę w recenzji, na szybko powiem, że to fajna, ładnie pachnąca silikonowa odżywka, w wersji light (a jakże!), która nadaje włosom intensywny, genialny blask, niczym diamenty.

~ * ~ Ciało ~ * ~ 

Teraz czas na ciało, w formie wszelakiej, chociaż za dużo tutaj nie ma w dzisiejszym denku, muszę się mocno postarać do grudnia.
Dove Go Fresh, Granat i Werbena Cytrynowa no przecież wiecie, że tak tak tak! Zapach, nawilżanie, delikatność. To chyba jeden jedyny żel z Dove, którego kupuję tak namiętnie. A i szukać muszę, bo wszędzie wycofany, a w dużych opakowaniach ciężko znaleźć. Muszę oszczędzać.

Isana, pianka do golenia do skóry wrażliwej. Pianka jak pianka, posiadałam lepsze. Delikatny zapach, chociaż mam mieszane uczucia co do poślizgu. Jak nie będzie nic lepszego to kupię ponownie.

C-Thru Black Diamond, żel pod prysznic - najbardziej w tym szamponie podoba mi się zapach. Pieni się jako tako, z wydajnością też ma kłopoty, ale zapach jest genialny. No i stosunkowo tani, ok. 6zł za 200ml w drogeryjkach osiedlowych. 

Stara Mydlarnia, Czekoladowo-pomarańczowy żel pod prysznic -  najfajniejszy czekoladowy żel jaki miałam, zakupię ponownie i wypróbuję inne rzeczy z tej serii. Muszę. Żelu pod koniec trochę oszczędzałam, bo jednak było mi żal. Zrobił się trochę gęstszy, ale nadal mocno czekoladowy, czekoladą nieprzytłaczającą. Teraz chciałabym się w nim wykąpać.

I jak? Miałyście coś z wymienionych kosmetyków? Któreś Wam się podoba szczególnie?
Idę pisać dalsze notki, korzystając z okazji, że Gordzio smacznie śpi i nie wymaga zabawy
Buziaki, 
Mirielka ;*

środa, 23 października 2013

Mój Ci on ♥ Czyli w mym domu zamieszkał Gordonek ♥

Muszę się pochwalić!
Oto Gordon vel Gordi vel Łobuz. Nowy mieszkaniec mojego domu.
Kiedy zmarł mój ostatni chomik (a nawet jeszcze wcześniej) B. zaszczepił we mnie małą myśl o kotku. I to tak rosło i rosło. Aż pewnego dnia pewna osoba powiedziała, że jej kocica urodziła kociątka. Parę dni później poszłam, zobaczyłam i się wybraliśmy. On mnie, a ja jego. Pomieszkał u mamy, podrósł i wczoraj przybył. Wcześniej był już u mnie na chwilkę, więc mnie poznał, nie było problemu "ja chcę do mamy". Za to jest problem "głaszcz mnie i myziaj" poprzeplatane z "mam twoją nogawkę" oraz "te nogi od krzesła są fajne do gryzienia! Kabelki zresztą też". Od czasu do czasu się bawi w "Mnie nie wolno tam wejść? No chyba żartujesz!"
Ogólnie jest to całkiem sympatyczny Łobuziak, który ładnie i grzecznie śpi, oprócz chwil, w których sobie przypomina że to jest dobry czas na zabawę (taaa, druga w nocy...=.=") albo czas na głaskanie (o 5 to ja się przewracam na bok, a nie bawię!).
Przyznaję, całkowicie zdominował zarówno mnie, jak i moje serce, a moje kolana to najlepsze miejsce do spania (biust i ramiona też). Ale te chwile, kiedy przychodzi do mnie ociera się i mruczy.. tego się nie da opisać. Inaczej się kocha psa, inaczej kota.
Coś czuję, że będzie nam w życiu wesoło :)